Kluszkowce na luzie
Źródło: Przemek Knap
22 May 2015 10:12
tagi:
Gomola, Cyklokarpaty, Kluszkowce, Joy Ride Festival
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Maj to taki ładny miesiąc. W zasadzie powinienem mieć już najechane kilkaset dobrych kilometrów, a tu mi Garmin pokazuje zaledwie setkę od początku roku!!! W zasadzie jak na zawodnika poważnego teamu to trochę wstyd i śmiech na sali, no ale co zrobić. Życie nie rozpieszcza, nie zawsze jest czas na trening, czasem praca absorbuje bardziej niż byśmy sobie tego życzyli. Umawiam się zatem z Krzyśkiem na 6.40 w niedzielę, bo w sobotę musimy jeszcze dobrze przygotować rowery. Melduję się za kwadrans siódma, czekam pięć minut i pakujemy rowery do bagażnika. Podróż przebiega spokojnie, po drodze wyprzedzamy kilka samochodów z zapakowanymi rowerami. Niechybnie jadą w tym samym kierunku i celu co my, bo kto z własnej woli będzie się pchał autostradą o 7 rano?

Droga przebiega spokojne i o 9.20 jesteśmy na miejscu. Nie sądziłem, że Joy Ride Festival ma takie powodzenie, na drodze mijamy i wyprzedzamy mnóstwo gości poubieranych w zjazdowe zbroje, na rowerach, które pewnie wolałbym pchać niż na nich jechać. Znajdujemy miejsce na auto i rozglądamy się wokół.

opis

O ile bliższa okolica wygląda w porządku i nawet przebłyskuje jakieś słońce, to dalszą zasnuwają chmury i zwiastuny konkretnej zlewy. Oglądamy horyzont z niepokojem i zaczynamy składać rowery. Do startu mamy może 300 metrów i godzinę z okładem. Pamiętając prognozy z sobotniego wieczoru i widząc nadciągające chmury pakuję ortalion, rękawki, nogawki i coś na głowę. Jak się później okazało zupełnie niepotrzebnie, no ale kto mógł przypuszczać o 10 rano, że pogoda będzie niespodziewanie bajkowa. Start jest jakiś dziwny, bo nie dość, że miejsca mało to pierwsze 150 metrów ostro w dół, po czym niebezpieczny zakręt w lewo i podjazd w górę. Ok, jedziemy. No może nie wszyscy, bo na wspomnianym pierwszym zakręcie parę osób już się wyłożyło. Nie minęły 2 km i już widać pierwszych pechowców łatających gumy. Widzę też dwóch kolegów z drużyny, majstrujących coś przy kole, czyżby guma? Chwilę później widzę Darka stojącego na środku łąki, coś krzyczy, że już schował aparat. Czyżbym miał jakieś niespodziewane szczęście, że wciąż jadę do przodu? Chyba tak, bo na siódmym kilometrze widzę Sufę stojącego na asfalcie, który coś tam klnie pod nosem.

opis

A więc asfalt, a za chwilę znowu asfalt, szuter i znowu asfalt. Jedna wieś, druga wieś i znowu szuter i asfalt. Trochę dużo tej łatwej jazdy, pewnie nie wszystkim to pasuje, ale akurat ja jestem zadowolony, bo przede mną jeszcze 40 km jazdy. Poza tym na łatwych odcinkach można spokojnie delektować się widokami na Pieniny i Tatry. Jadę spokojnym tempem, ze mną parę osób, które mają podobna formę. Mijamy pierwszy bufet na którym jest tylko woda i jakiś izotonik. Jak się później okaże, to i tak był „wypas”. Zaczynają nas wyprzedzać pierwsze charty z dystansu Hobby. Trasa wciąż bez trudności i powoli zbliżamy się do rozjazdu na mega. Mija mnie Mietek, jadący dzisiaj dystans hobby, ma facet niezłą parę w nogach. Skręcam z asfaltu prowadzącego do mety w lewo i zjeżdżam fantastycznie gładką łąką w dół do Kluszkowców. Zaczyna się asfalt z którego jednak po paru kilometrach skręcamy w leśne dukty. Zrobiło się naprawdę bardzo przyjemnie, momentami wręcz gorąco od słońca. Jadę praktycznie sam, więc mam czas na przemyślenie paru życiowych tematów.

opis

Zaczyna się asfalt mający wyprowadzić trasę na grzbiet pasma Lubania. Gdzieś tu powinien być zaraz bufet, bo licznik pokazuje prawie czterdzieści kilometrów. Widzę tablice ze „strefą zrzutu” tylko nie widzę żadnych stolików. Słyszę tylko rozbrajające słowa „niczego nie ma”. Niczego! Zostały tylko skórki po bananach leżące na jezdni. Nie oczekiwałem zbyt wiele, ale żeby nawet wody?! Za chwilę dogania mnie Mariusz z Krosna i mówi, że dziewczyny z bufetu, którego nie było powiedziały, że bufet będzie za dwa kilometry. Dojeżdżamy do grzbietu w miejscu gdzie dołącza czerwony szlak i faktycznie widzimy dwóch gości polewających wodę. Niestety niczego poza płynami nie było. Jak dla mnie kolejna granda, w brzuchu burczy, a żele niestety nie dają uczucia sytości. W tym miejscu dochodzi też trasa giga i za chwilę zaczynają nas wyprzedzać pierwsi ściganci z tego dystansu. Trasa grzbietowa zrobiła się trochę interwałowa: są podjazdy lub podejścia i spokojne zjazdy bez technicznych trudności. W paru miejscach widać znowu Tatry, a na trasie co rusz pojawiają się kolejni zawodnicy z giga. Z ulgą patrzę na licznik, bo lada chwila spodziewam się końcowego zjazdu. Wyprzedza mnie Mirek z pewnym obłędem w oczach, widocznie siedemdziesiąt kilometrów robi swoje hehe. Jest i zjazd, który okazał się być wygodną i szeroką drogą leśną, bez większych trudności technicznych.

opis

Słyszę w pewnym momencie żebym puścił „hample”, ale nie czuję się jeszcze na tyle rozjeżdżony, żeby zaryzykować większą szybkość. Trasa w tym czasie wróciła na stary ślad dystansu hobby, więc wiem, że jeszcze tylko szybki asfalt w dół, potem ostry skręt w prawo i ostatni ostry podjazd. Robi się tłoczno, bo gonią nas kolejni zawodnicy z giga, przy okazji doszedłem parę osób z mega, które opadły z sił bardziej ode mnie. Widać już słupy kolejki krzesełkowej i szutrową drogę prowadzącą do mety. Ostatnie dwa kilometry więc staję w pedałach i dokręcam ile tylko mogę. Zerkam do tyłu czy czasem nie goni mnie Sufa albo Darek, bo nie wiem tego, że chłopaki odpuścili sobie już ściganie na dzisiaj. Darek poobijał się już w sobotę, a Sufa urwał manetkę i wrócił się z siódmego kilometra. Przede mną meta, ostatni podjazd i słyszę spikera, który mówi, że jestem 180. Wynik jak wynik, mógłby być lepszy, ale jak na pierwszy wyjazd w sezonie po zimowej przerwie, w czasie której praktycznie nic nie trenowałem, to jestem z niego zadowolony. Trasę pomimo asfaltów zaliczyłbym do naprawdę niezłych, dystans całkiem honorny a suma przewyższeń powyżej 2 tys. też nielicha. Szkoda tylko, że bufetów nie było, totalna klapa ze strony organizatora. Rozumiem, że na Cyklokarpatach nie ma bogatych sponsorów, wpisowe jest umiarkowane, ale żeby nie było wody i przysłowiowego suchego chleba to już jest żenujące. Ale mimo wszystko było warto i na pewno wrócę na tę trasę za rok na maraton, a może i szybciej...

opis

Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.